Przejdź do treści

Złota jesień w Beskidach

W sobotnie przedpołudnie, korzystając z okienka pogodowego, wybrałem się podziwiać złotą polską jesień z perspektywy motocykla. Pierwszym punktem przystankowym były Brody koło Kalwarii Zebrzydowskiej. To tu, koło tzw. „Grobku” (kaplica upamiętniającą Wniebowzięcie NMP na kalwaryjskich „Dróżkach”) wypiłem pierwszy łyk kawy. Kościółek o tej porze jeszcze był uśpiony… Brak turystów, brak miejscowych… Tylko jeden grzybiarz z koszem prawdziwków przemknął gdzieś chyłkiem… O „Grobku” ruszyłem na południe, w stronę Skawinek i Palczy. Droga pusta, kręta… Asfalt nie najlepszy, ale do zniesienia… Na zakrętach trzeba jednak już uważać, zwłaszcza w cieniu, bo wilgoć i rosa… O poślizg nie trudno. Dodatkowo coraz więcej opadłych liści na jezdni.

W Palczy skręciłem w lewo w stronę Przełęczy Sanguszki. To historyczne miejsce. W 1772 r. było to jedno z ostatnich miejsc walki Konfederatów Barskich. Wielu z nich do dziś tam ma swoje groby (powyżej przełęczy, w tzw. „Lesie Groby”). Sama przełęcz nie wznosi się zbyt wysoko – tylko 480 m. Nazwę swą nosi od budowniczego drogi wiodącej przez tę przełęcz – Eustachego Sanguszki. Ma on tam zresztą pamiątkowy obelisk. Gdy droga powstawała (lata 90-te XIX w.) miała doniosłe znaczenie strategiczne dla swych budowniczych – Austriaków. Stąd w czasie I Wojny Światowej żołnierze CK Armii mocno jej bronili. Do dziś podobno można w pobliżu znaleźć okopy jakie po nich pozostały.

Z przełęczy droga schodzi w dół w stronę wioski Harbutowice. Kiedyś słyszałem teorię, że jej nazwa może pochodzić od łacińskiego słowa „herba” – czyli „zioła, trawy”. Nie wiem czy to prawda… Jeśli tak, to na pewno nie chodziło jednak o TE „zioła”… Nie ten klimat, by uprawiać tu narkotyki… Swoją drogą, jeśli chodzi o walory klimatyczne Harbutowic, to w zimie można tu pojeździć na nartach! Północno – zachodni stok Góry Kamiennej (550m) zajmuje bowiem stok narciarski o nazwie Srebrna Góra.

Harbutowice słyną także z Cisów Raciborskiego. Rosną tu bowiem jedne z najstarszych drzew w Polsce – właśnie cisy. Ich wiek szacowany jest na 700 lat. Choć dość trudno je odnaleźć, warto jednak się wysilić. Tym razem jednak nie miałem ich w planach.

Mniej więcej w centrum wioski skręciłem w prawo. Drogowskaz wskazywał miejscowość „Bieńkówka”, ale dobrze wiedziałem, że zanim dojadę do Bieńkówki muszę przejechać jeszcze jeden przysiółek o niezbyt nobliwej nazwie Chujówka… Niektórzy kartografowie „przechrzcili” go na „Końcówka”, ale miejscowi i tak wiedzą swoje, a zmiana nazwy tylko pogorszyła sprawę…

Wspomniany przysiółek (i zarazem nosząca tę samą nazwę niewielka przełęcz między Bieńkówką a Harbutowicami) to „Mekka” grzybiarzy. Także i dziś stało tu kilka samochodów, a ich właściciele zapewne krążyli po okolicy w poszukiwaniu prawdziwków…

Zjazd do Bieńkówki jest krótki (ok. 1 km) ale uroczy, z pięknym widokiem na Koskową Górę od północy. W centrum wsi odbiłem w prawo w stronę Jachówki. Przez kilka kilometrów uwagę mą przyciągał olbrzymi słup siwego, wręcz niebieskiego dymu. Myślałem że to pożar… Na szczęście nie. To zaabsorbowanie dymem o mało nie kosztowało mnie spotkania z policją, bo na prostej w Jachówce ukryci za krzakami czatowali panowie policjanci z radarem. Chyba tylko fakt, że wyglądałem miejsca skąd ten dym się bierze, i to że przede mną jechał jakiś samochód uratowało mnie przed mandatem.

W Jachówce odbiłem w lewo na wąską, krętą i mało znaną dróżkę do Makowa Podhalańskiego przez tzw. Górę Makowską. To urocza trasa (choć dziś była na samym dole nieco rozkopana przez jakieś roboty drogowe). Trzeba nią jednak jechać bardzo ostrożnie, gdyż jest bardzo wąska i łatwo na niej spotkać z naprzeciwka zagapionego na piękne widoki kierowcę. Droga wiedzie prosto do rynku w Makowie Podhalańskim. Jej końcowe kilometry to wspaniałe serpentyny.

W rynku w Makowie zrobiłem sobie przerwę na kawę i ciastko. Słoneczko grzało tak miło, że z lubością można by godzinę siedzieć na wygodnych krzesełka pod cukiernią. Mnie jednak czas naglił, a plany miałem jeszcze ambitne.

Sfotografowałem fontannę z makami w Makowie i wyruszyłem w stronę Grzechyni. To cudownie położona wioseczka między Makowem Podhalańskim, a Zawoją. W jej najwyższym punkcie jest mój ulubiony skład desek. Lubię tu często przyjeżdżać i podziwiać stąd widok na pasmo Policy i Babią Górę. Nie inaczej było dziś… Kilkanaście minut kontemplacji złotej jesieni pod Babią Górą… Bezcenne chwile… Zjazd stąd do Zawoi to także kilka sympatycznych serpentyn.

Po dojechaniu do głównej drogi w Zawoi (957) skręciłem w lewo na Skawicę, a następnie już w Skawicy w prawo w stronę pasma Policy. Zaczyna się tu przepiękna boczna droga, która kończy się dopiero w Kojszówce. Ruch na niej niewielki, a widoki cudowne. Okoliczne góry dziś słońce wybarwiło na niemal wszystkie kolory tęczy. Jadąc tą drogą nie wiedziałem czy więcej patrzę i uważam na zakręty czy na piękne widoki. Gdzieś w jednej z dolinek, tuż przy drodze, znajduje się urocze miejsce na biwak. Choć to teren nadleśnictwa można tu zapalić ognisko lub grila, a nawet rozbić namiot. Dodatkowo dostępna jest bardzo duża zadaszona wiata, gdzie można biwakować spokojnie nawet w deszczu.

Dojechałem tą drogą do Kojszówki, a następnie odbiłem na Maków. Stwierdziłem jednak, że jeszcze za wcześnie by wracać więc tuż przed Makowem skręciłem jeszcze w prawo w stronę Żarnówki. Myślałem, że wrócę do Zembrzyc przez Tokarnię, Pcim, Trzebunię i znów Bieńkówkę i Budzów, ale „mapy Google” wyliczył mi, że ta trasa zajmie prawie 2 godziny. A ja miałem tylko jedną do dyspozycji. Wróciłem więc do Makowa i znów przez Górę Makowską (lecz tym razem w drugą stronę) zjechałem do Jachówki, a stamtąd w lewo do Budzowa.

W Budzowie stwierdziłem, że jednak za wcześnie było by już wrócić, więc skręciłem przez most na Paleczce w stronę Marcówki. Na końcu wioski, niemal na samej górze tuż przy granicy ze Stryszowem jest urocza kapliczka Matki Boskiej wybudowana w 1879 r. Warto tu na chwilę przystanąć, zaczerpnąć ducha, jeszcze raz spojrzeć na kolorowe pasma Beskidów… Ileż pokoleń mieszkańców tych terenów wydeptywało te ścieżki w drodze do pobliskiej Kalwarii…

Po kilku minutach zjechałem do Dąbrówki i wylądowałem na Zalewem Mucharskim. To sztuczny zbiornik wodny uruchomiony raptem kilka lat temu. Jeszcze nie zdążył się całkiem wypełnić wodą, a już stanowi nielada atrakcję turystyczną…

Ostatnie minuty przed powrotem do domu spędziłem podziwiając wzgórza wokół Zalewu Mucharskiego.

A oto moja dzisiejsza trasa:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *