akcesoria dodatkowe
Akcesoria te dokupiłem do mojego motocykla, by ułatwić sobie podróżowanie. Są to przydatne dodatki, które nie zawsze są w standardzie na wyposażeniu motocykla.
Do smarowania łańcucha przez pewien czas stosowałem popularne preparaty w spreju. Niestety jak się naprawdę dużo jeździ (a ja jeżdzę dużo: ok. 20 tys. km w sezonie) i do smarowania łańcucha podchodzi solidnie (czyli co 700 km lub po każdym deszczu) to trochę to finansowo kosztuje! Przy takim dystansie rocznym to około 30 smarowań na sezon! Puszka, nawet jak jest duża i smaruje się dokładnie nie rozpryskując niepotrzebnie smaru na opony lub w powietrze, i tak starcza na 3-5 smarowań. Zatem w sezonie trzeba zużyć 6-7 puszek! Licząc po 45 zł za puszkę (to tańszy smar!) i tak wychodzi ponad 300 zł! Jest to koszt POŁOWY wartości nowego napędu! Tymczasem koszt 1 litra oleju przekładniowego 10W-80 to 18-20 zł! A litr takiego oleju starcza z powodzeniem na dwa sezony, nawet jak aplikuje się go byle jak, pędzlem. I co więcej: łańcuch mniej się zużywa, gdy jest smarowany tym olejem, niż dedykowanym sprejem! Sprawdziłem to doświadczalnie na poprzednim motocyklu, więc wiem co piszę!
Długo smarowałem łańcuch olejem i pędzelkiem. Niestety jest to kłopotliwe, zwłaszcza jak się nie ma centralnej stopki albo jest w dalekiej trasie. Bardzo łatwo się człowiek brudzi, nawet jak się stara. Dlatego od niedawna stosuję olejarkę „grawitacyjną”, jak ja to nazywam. W odróżnieniu od drogich „scotoilerów”, które wykorzystują podciśnienie do wypychania oleju, w mojej olej spływa pod własnym ciśnieniem. Olejarka ta to zwykły zbiorniczek na olej, zawór, elektroniczny sterownik i kawałek rurki z dyszą (dyszami) na końcu. Olej spływa wtedy, gdy zaworek jest otwarty, a jego pracą (otwarciem i zamknięciem) steruje specjalny elektroniczny sterownik. Ma on kilka trybów pracy, w zależności od prędkości z jaką się jedzie, warunków lub terenu (miasto, asfalt, teren, deszcz…). Zawór odcina także spływanie oleju, gdy motocykl stoi na luzie zapalony. Moja olejarka to polski produkt o nazwie”Lubrixa”. Kosztowała 400 zł. Niestety dysza tej olejarki smaruje łańcuch tylko z jednej strony, dlatego sam „udoskonaliłem” urządzenie zmieniając oryginalną dyszę na podwójną firmy „scotoiler”. Sama dysza kosztowała mnie dodatkowo 160 zł, ale dzięki temu łańcuch naprawdę jest solidnie smarowany! Koszt olejarki był w sumie spory (400+160 zł), ale jednorazowy! Teraz leję tylko olej za 20 zł za litr i nie bawię się w spreje. Koszt to 20 zł na sezon, a nie 300 zł! Zwraca się po 2 sezonach! I łańcuch lśni!
Do tego wynalazku nie trzeba nikogo przekonywać. Praktycznie wszyscy podróżnicy motocyklowi już go mają lub wcześniej czy później będą mieli. Gdy się jedzie w temperaturze poniżej 15 stopni lub w deszczu podgrzewane manetki znacznie podnoszą komfort jazdy! Gdy się je montuje (oryginalne lub akcesoryjne) trzeba tylko pamiętać, by je mądrze podpiąć, tak aby nam przy wyłączonym silniku akumulatora nie rozładowały. Ja akurat wybrałem oryginalne, „hondowskie” manetki. Niestety są one drogie jak diabli! Na szczęście są oczywiście także dużo tańsze zamienniki np. Oxford. Generalnie z tego „wynalazku” jestem bardzo zadowolony! Niektórzy „szemrali” na forum Afryki Twin, że oryginały słabo grzeją… Nie podzielam tego zdania. Dla mnie grzeją bardzo dobrze! Mają 5-stopniową regulację intensywności grzania i wyświetlają włączony stopień na wyświetlaczu motocykla (choć niestety tylko w chwili załączania…). Gorąco polecam!
To kolejny obowiązkowy dodatek. Dziś, w świecie pełnym gadżetów zasilanych prądem (komórki, kamery, etc…) takie źródło energii przy motocyklu jest konieczne! Z czasem nawet jedno okazało się dla mnie za mało, więc dołożyłem dodatkowy akumulator i drugie, mocniejsze gniazdo! Także w tym wypadku jako pierwsze wybrałem oryginał Hondy, bo zależało mi, by estetycznie to jakoś dobrze wyglądało. Oryginał jest ładniej wkomponowany w kokpit niż wszelkie zamienniki montowane z reguły na kierownicy… Drugie, ukryte i na dłuższym kabelku jest już akcesoryjne. Montując je trzeba przemyśleć sprawę ich podłączenia: czy lepiej „na sztywno” do akumulatora, czy przez stacyjkę… Oczywiście wybrałem „klasyczne” gniazda, a nie to wyjściami USB.
Pisałem już o niej w innym miejscu. Nie jest to akcesorium podnoszące komfort jazdy motocyklem ani też konieczne, ale piszę o nim tu, bo jest ona na stałe (tzn. śrubami) przymocowana do motocykla i cały czas z nią jeżdżę. Wykonali mi ją na zamówienie w firmie APDURO (ta sama firma co kufry). Kiedyś przydawała się ona do przewożenia narzędzi do ewentualnej naprawy motocykla. Teraz mam w niej umieszczony drugi, dodatkowy akumulator cały czas podłączony równolegle do właściwego motocyklowego (więc się cały czas ładuje jak i ten motocyklowy). Mam tam także dodatkowe gniazdo 12 V na dość długim kablu, tak że jeśli trzeba mogę go podciągnąć do namiotu. Skrzynka jest ładnie wkomponowana w motocykl, nie zajmuje zbyt dużo miejsca, nie przeszkadza w niczym, jest wodoszczelna, więc same plusy!
Właściwie to trzeba by to napisać w cudzysłowiu; „tempomat”. Trudno to bowiem nazwać prawdziwym tempomatem. To dosyć proste w konstrukcji i obsłudze urządzenie, które nie utrzymuje stałej prędkości motocykla, a tylko blokuje rolgaz w żądanym położeniu. Powoduje to, że motocykl jadąc po płaskim terenie pracuje ze stałymi obrotami czyli z mniej więcej stałą prędkością. Pozwala to „odpocząć” nadgarstkowi… Niestety „tempomat” nie jest doskonały… Jeśli droga nie jest płaska, to pod górę motocykl zwalnia, bo obroty spadają w skutek obciążenia, a z góry rosną i moto przyspiesza. Używam go jednak tylko na autostradach i to tych długich i nudnych. Nie jest idealnie, ale zawsze coś to pomaga. Urządzenie kupiłem w jakimś zagranicznym sklepie internetowym. Nazywa się ono KAOKE i wytwarzane jest aż w RPA. Nie psuje nadmiernie estetyki motocykla (właściwie prawie go nie widać…). Niestety jest niewspółmiernie drogie do swego zastosowania i możliwości… Raczej nie polecam…
Ponieważ zdecydowałem na montaż klasycznego gniazda zapalniczki, a większość współczesnych urządzeń ładuje się przez złącze USB, musiałem dokupić specjalną przejściówkę. Wybrałem jakąś chińską produkcję z trzema wyjściami USB.
Odkąd zwiększyła się ilość moich sprzętów pożerających prąd, szczególnie gdy kupiłem pompkę elektryczną do materaca, postanowiłem „ulżyć” akumulatorowi motocyklowemu (11,2 Ah) montując mu do pomocy kolegę (6,5 Ah). Dokupiłem więc nieco mniejszy pojemnościowo i gabarytowo akumulator i umieściłem go w skrzynce narzędziowej. Podłączyłem go RÓWNOLEGLE do tego motocyklowego. W ten sposób zwiększyła się realna pojemność układu (11,2+6,5=17,7 Ah) przy zachowaniu tego samego napięcia. Akumulatory doładowywane są przez alternator jednocześnie. Pozwala to używać sprzętów elektrycznych gdy silnik motocykla nie pracuje, bez obawy, że na drugi dzień motocykl nie zapali… Oczywiście z umiarem! Wszystko kiedyś się skończy! W tym rozwiązaniu ważne jest, by akumulatory były tego samego typu (np. oba żelowe) i oczywiście o tym samym napięciu! Pojemność nie jest ważna…
Do układu podłączyłem dodatkowe gniazdo zapalniczki na dłuższym kablu, dające możliwość większego obciążenia niż to oryginalne motocyklowe. Zabezpieczyłem je oczywiście bezpiecznikiem.
Do ładowania telefonu służy mi uchwyt zintegrowany z ładowarką indukcyjną. Dzięki temu łączę dwa w jednym: komórka ładuje się cały czas bezprzewodowo i telefon jest dobrze przypięty i może służyć jako nawigacja. Ma to także ten plus, że żadne dodatkowe kabelki nie plątają mi się koło kierownicy i ładować telefon mogę także w czasie deszczu. Ponadto zwolniło mi się gniazdo w kokpicie, więc można je wykorzystywać do czego innego. Ładowarka ma wyłącznik i bezpiecznik, co pozwala całkowicie odciąć ją od akumulatora, gdy zachodzi taka potrzeba.