motofilozofia

„Motofilozofia”, czyli moja prywatna filozofia motocyklizmu
Bardzo długo biłem się z myślami czy to pisać, czy tworzyć tę stronę. No bo niby po co? Komu to potrzebne? Czemu to posłuży? Wiadomo przecież, co się powszechnie sądzi o motocyklistach… Że „na motorze to sami wariaci jeżdżą, co to śmierci szukają”. No i jeszcze podróżowanie… Czyli na pewno to sporo kosztuje! Do tego jeżdżenie samotne (choć tu akurat nie jest to regułą…)! Aż się ciśnie na usta: „no, szuka gościu nieszczęścia…”. Z początku pomyślałem: „nie będę się tłumaczył. Nie chce mi się…”. Ale potem uległem i zacząłem tłumaczyć zainteresowanym, co sądzę o powszechnym „wrzucaniu wszystkich motocyklistów do jednego worka”. Przypomnę: to tak jakby wszystkich grających w piłkę wrzucić do jednego worka i podpisać: piłka – sport wysokiego ryzyka, bardzo kontuzjogenny, a przy tym wulgarny. To oczywiście jest nieprawdą, bo granie w piłkę (lub piłką), to zarówno futbol, jak i siatkówka, jak i tenis ziemny i stołowy, jak i golf, jak i polo, jak i piłka wodna, jak i gimnastyka artystyczna. Wszystko to „gra w piłkę”, bo do uprawiania tych sportów potrzebna jest piłka (mała lub duża, ale piłka). Podobnie jest z motocyklizmem. Są różne motocykle i różny jest poziom bezpieczeństwa w poruszaniu się nimi. To nie motocykl zabija, lecz prędkość, pycha, chęć zaszpanowania, głupota, nieodpowiedzialność innych kierowców lub samego motocyklisty, brak pewnej umiejętności przewidywania, a czasem zwykły pech czy też zbieg okoliczności. Jak te czynniki się zbiorą w jednej osobie, to śmierć niemal pewna. Z tym, że te czynniki w równym stopniu dotyczą kierowców motocykli co i samochodów. Ja akurat jeżdżę na motorze. Czy szybko? Jak mam 100 % pewności, że to bezpieczne, to czasem jadę szybko. Z tym, że bardzo rzadko mam taką pewność, więc też baaardzo rzadko jadę szybko. Zresztą… po co? Należę do „kasty motocyklowej” (tak, motocykliści mają swoje kasty!), którą się zwie „tourers” („turerzy”). To nie jest grupa, która jeździ szybko. Jeździmy wolo lub bardzo wolno, ale za to bardzo daleko i na długi czas, bo chcemy dużo zobaczyć. W naszej „kaście” częściej motocykliści umierają z powodu odwodnienia (jeśli zgubią się na pustyni, hehe…), niż z powodu wypadku. Mogę wam zagwarantować, że prawdopodobnie na 99% jeśli słyszycie, że gdzieś zginął motocyklista, to nie był on z mojej kasty. Owszem, zdarza się i to, ale bardzo rzadko. Znam trzy takie przypadki. Ostatni taki wypadek w Polsce to śmierć motocyklistów – „turerów” z Węgier na zakopiance w Lubniu. Był maj 2012 r., kiedy na sześciu motocyklistów najechał czołowo samochód osobowy, bo kierowca (Polak mieszkający na codzień w Wielkiej Brytanii) zapomniał się, że już nie jest w Anglii i zamiast na prawy pas wjechał na lewy… Wina tego kierowcy była ewidentna, ale dwie osoby zginęły… Natomiast to co słyszycie na codzień, zwłaszcza w lecie, że zginął gdzieś motocyklista, to na 99% był to ktoś z kasty „ufo” lub „smerfetka”. Ci pierwsi jeżdżą baaaardzo szybko i to nie na torze lecz po drogach publicznych. Ich nazwa pochodzi stąd, że pojawiają się i znikają tak nagle, że nawet się ich nie zauważa. Jeżdżą oni bardzo szybko. Bardzo też hałasują. Żaden kierowca samochodu w lusterkach ich nigdy nie widzi (stąd ich nazwa „ufo”) i dlatego łatwo ich potrącić, wymusić na nich pierwszeństwo, zajechać im drogę. Natomiast jeszcze gorsze są „smerfetki”, bo jeżdżą tak samo jak „ufo” z tą różnicą, że ubrani są tylko w biały podkoszulek z krótkim rękawkiem, niebieski dżinsy (a czasem szorty!) i klapki na nogach. Stąd wyglądają jak smerfetka. Najczęściej nie mają też prawa jazdy kategorii „A”, bo to smarkacze, którzy wpadli na pomysł, żeby dla szpanu kupić sobie bardzo szybki motocykl – ścigacz. Na ubranie już im brakło pieniędzy… Ponieważ to kasta totalnie „bezmózga” prawdziwi motocykliści odcinają się od nich (nie pozdrawiamy ich jak to jest normalnie w zwyczaju – „lewa w górę”). Psują nam oni reputację i statystyki…
Dobrze, za długa ta dygresja… To osobny temat (kasty motocyklowe), wiec nie będę tu o tym pisał. Trzeba tylko pamiętać, że tak jak „nie jednemu psu Burek”, tak nie każdy motocyklista to potencjalny wariat drogowy. To od konkretnego człowieka, jego charakteru, wieku zależy jego sposób jazdy. Wariaci są wszędzie, w samochodach także. Różnica tylko taka, że tych na motocyklach natura eliminuje szybciej i bardziej widowiskowo…

mototraper
Lewa w górę!