ubiór motocyklowy
Poniżej prezentuję elementy ubioru z jakiego korzystam. Nie jest to żadna reklama… Obiektywnie podam jego plusy i minusy jakie dostrzegłem w toku eksploatacji. Nie będę podawał szczegółowych parametrów technicznych, gdyż te można znaleźć na stronach internetowych producentów. Podam tylko moją subiektywną ocenę.
Korzystałem przez kilka lat z kompletu ubrań MODEKA AFT-Touring w kolorze czarnym. Najpierw wypowiem się co do koloru. Miałem niegdyś strój w kolorze jasnym oliwkowym i powiem jedno: nigdy nie kupujcie stroju w jasnych kolorach! No, chyba że chcecie się tylko polansować (bo takie kolory dziś są modne). Kolor jasny ubrania motocyklowego wygląda ładnie na filmach i zdjęciach, gdy noszą je modele i modelki, którzy w ogóle nie jeżdżą na motocyklach! Ewentualnie dobrze prezentuje się on na zawodowych motocyklistach, którzy biorą za jego reklamę grubą forsę. Nikt normalny nie pojedzie w dalszą trasę w takim stroju! No, chyba że zależy mu na tym, by po pierwszym dniu jazdy wyglądać jakby spędził miesiąc na pustyni… Jasny strój jest totalnie niepraktyczny! Widać na nim każdy brud i każdą plamkę! A tych w podróży motocyklowej przecież nie brak. Tak więc jeśli nie jedzie z Tobą pralka lub ekipa, która wymienia Ci strój po każdej sesji zdjęciowej, to odpuść sobie tę modę… Lepiej wybrać strój w ciemnych kolorach… A mówienie, że w jasnym stroju jest nieco chłodniej lub że lepiej w nim widać motocyklistę, to zwykłe banialuki… Powyżej 30 stopni Celsjusza nie zauważysz żadnej różnicy w temperaturze, a napewno zauważysz różnicę w brudzie! Gwarantuję Ci!!!
Strój Modeki mogę nazwać satysfakcjonującym. Posiada wypinaną membranę wodoodporną, ale tak naprawdę wytrzymuje ona tylko niewielki i krótkotrwały deszczyk. Nieźle za to chroni przed przenikliwym wiatrem. Posiada także ocieplaną podpinkę w spodniach i softszel jako „podpinkę” pod kurtkę. Założenie tego wszystkiego (i bielizny termoaktywnej) daje w miarę komfortową jazdę do temperatury 10 stopni. Poniżej zaczyna być chłodno i trzeba zakładać kolejne warstwy ubrań. Jak wspomniałem przed deszczem ten strój praktycznie nie chroni (dlatego kupiłem osobny zestaw przeciwdeszczowy). Jeśli zaś chodzi o wyższe temperatury, to od 18 do 26 stopni jeździ się bardzo komfortowo (oczywiście z wypiętymi wszystkimi podpinkami!). Natomiast powyżej 27 stopni zaczyna być gorąco. I niewiele tu daje nawet super nowoczesna kordura AFT, która jest trochę jak siatka i dobrze przepuszcza powietrze. Po prostu powyżej 27 st. w każdym (chyba) stroju będzie gorąco. A już na pewno tak będzie, gdy będziemy tak ubrani stać na światłach lub w korku… Prawa fizyki są nieubłagalne…
Poza tym strój wykonany jest średnio solidnie. Nici lubią się pruć, choć nie dramatycznie. Zamki też mogły by być lepsze jak na komplet za prawie 2,5 tys zł. Kupując go należy także uważać na rozmiar. Niestety szyły go małe pakistańskie rączki i modele na których mierzono strój także chyba były z tego kraju… Tak więc rozmiar „L” to raczej takie „S”…
Ochraniacze są dobre (SAS-tec). Tzn. tak mi się wydaje, bo nie miałem okazji osobiście przekonać się o ich skuteczności… Czy kupił bym go jeszcze raz? Nie. Ale tylko z tego powodu, że chciałbym wypróbować czegoś innego…
Od 2020 roku jeżdżę już w innym stroju. W Modece wysiadły zamki… (Naprawiłem je co prawda i używam stroju czasami, ale dopiero gdy jest bardzo zimno). Ponadto jakoś dziwnie właściciel „spuchnął” ostatnio i trudno mu weń wejść (może dlatego też zamki nie wytrzymały…). Tak czy inaczej kupiłem sobie dla odmiany REV’ITa model Tornado 2. Na razie bardzo się mi sprawdza. Zwłaszcza w wysokich temperaturach. Jest bardzo przewiewny, bo w 80% zrobiony ze specjalnej „siatki” (fachowo to się chyba nazywa PWR shell 750D mesh). Strój ma też lepsze (moim zdaniem) zamki niż te laminowane i psujące się Modeki. Podpinka jest ciepła i bardzo lekka. Łatwo się ją zakłada. Oczywiści strój nie jest wodoszczelny, ale tę opcję jako walor stroju już dawno sobie odpuściłem. Wodoszczelność wymaga OSOBNEGO zestawu, a nie zapewnień producenta, że ten strój jest wodoszczelny, bo ma jakąś tam membranę. Czy Rev’it ma jakieś wady? Na razie odkryłem takie: spodnie nie mają szelek w standardzie (co dla mnie jest bardzo ważne, dlatego dokupiłem zwykłe gumowe). Po drugie: kieszenie boczne w kurtce są zbyt wysoko – trudno zgiąć rękę, by ją do nich włożyć. (Generalnie tych kieszeni jest mało, bo tylko trzy). Na dodatek ktoś „genialnie” zaprojektował jakieś metki wszyte przy kieszeniach, które są chyba tylko po to, by wcinać się w zamki i je blokować … Brak jest też ochraniacza na plecy. Jest na niego miejsce, ale nie ma go w standardzie. Wykonanie (szwy) są dość solidne. Na razie nic się nie pruje…
Jeśli chodzi o kask to mam doświadczenie z dwoma modelami. Oba to kaski szczękowe. Pierwszy z tzw. średniej półki cenowej, drugi z wyższej. Pisząc o „półkach cenowych” nie chcę popadać w jakiś snobizm. Prawda jest jednak bolesna: im droższy kask, tym bezpieczniejszy, wygodniejszy i bardziej cichy. I tego się niestety nie przeskoczy… Kupując więc kask za 400 zł spełnimy przepis ruchu drogowego mówiący o obowiązku jazdy w kasku na motocyklu, ale nie łudźmy się, że będzie to kask bezpieczniejszy czy bardziej komfortowy niż ten za 2500 zł. Tak samo jeśli chodzi o ich konstrukcję. Najbezpieczniejsze są kaski integralne, czyli takie które wciskamy na głowę bez uchylania szczęki kasku. Nieco niżej w klasie bezpieczeństwa są właśnie kaski szczękowe (czyli z podnoszoną częścią szczękową). Jeszcze słabiej wypadają te, które nie mają w ogóle przedniej szczęki tylko jakąś szybkę i nauszniki. Najgorsze zaś są kaski typu „orzeszek” w jakich lubują się „harlejowcy” czyli coś na kształt niemieckiego hełmu z czasów II wojny.
Tak jak wspomniałem ja na swym koncie mam dwa kaski. Pierwszy to włoski NOLAN N-93. Tak średnia półka cenowa czyli ok. 1300 zł. Kask służył mi 8 sezonów. Przejechał na mej głowie przeszło 95 tys. km i byłem z niego zadowolony. Nie był zbyt lekki (ok. 1750 g), ani super cichy. Po prostu taki średni – wart swej ceny. Wymieniłem w nim dwa razy szybkę (bo się porysowała). Niemal na samym początku popsuła się mu klapka wlotu powietrza na szczęce, więc chcąc mieć nieco świeżego powietrza trzeba było uchylać szybkę. Wyściółka wytrzymała tylko (aż) 6 prań po siódmym zaczęła się pruć. Przez ostatnie dwa lata miałem także trudności z opuszczaniem blendy. Zacinała się. Czy był bezpieczny? Nie wiem. Na szczęście nigdy nie sprawdziłem jak się zachowuje w czasie upadku. Kask nie należal także do zbyt cichych, choć bez trudu można było prowadzić rozmowy przez interkom, a stoperów do uszu praktycznie nie używałem. Na bardzo dobrą ocenę zasługuj jego zapięcie. Było super!
Od sezonu 2019 jeżdżę w nowym kasku. To japończyk: SHOEI Neotec II. Na razie to nowy kask, więc trudno mi go oceniać. Kilka słów jednak napiszę. Jego waga nie powala. Waży tyle co poprzedni Nolan, czyli 1750 g, a trzeba zauważyć, że jest prawie dwa razy droższy (ok. 2400 zł) Widać za to, słychać i czuć, że kask jest lepiej wykończony i wyciszony. Lepiej działają wszystkie wywietrzniki i blenda. Nic nie trzeszczy i nic się nie zacina. Kolejna jego zaleta to gwarancja producenta. Po zarejestrowaniu go przez stronę internetową klientowi przysługuje raz w roku jego darmowe czyszczenie i usuwanie wszelkich mankamentów. I to z opcję „door to door”. Producent wysyła do nas kuriera po kask i odsyła, i to wszystko „za free”, raz w roku. Na dodatek również „za free” można prosić o kask zastępczy na czas konserwacji naszego. Nie sprawdziłem tego jeszcze, ale takie są obietnice producenta. Jego jedynym jak na razie mankamentem jest to, że za nic w świecie nie mogłem do niego wpasować poprzedniego interkomu Sena 20S. Musiałem kupić nowy, dedykowany do tego kasku (Sena SRL). Ma on wszystkie te same funkcje i parametry co Sena 20S, tylko swą obudową idealnie komponuje się w kasku, tak że go prawie nie widać. Po pewnym czasie zestaw SRL się zepsuł (przestał ładować). Znów więc musiałem go wymienić. Tym razem na SRL MESH. Zobaczymy ile ten wytrzyma i czy „przeżyje” kask…
Oba moje kaski są w kolorze czarny połysk. Wybrałem właśnie kask z połyskiem, bo z matowego ponoć trudniej rozbite owady się ściąga. Niewątpliwą wadą Shoeia jest jego… cena. Około 2400 zł. No ale cóż, podobno na głowie nie warto oszczędzać…
W temacie butów nie jestem specjalistą. Generalnie mam zdanie, że to element ważny w ubiorze, ale nie aż tak przesadnie. Dlatego nie przywiązywałem nigdy do nich zbytniej wagi. Owszem, staram się jeździć na motocyklu w butach dedykowanych dla motocyklistów (a nie np. w traperach górskich). Ale z drugiej strony nie wydaje mi się, by takie górskie trapery były gorsze od niektórych rodzajów butów jakie widuję w sklepach motocyklowych. Mam wrażenie, że w tej dziedzinie mocno daje o sobie znać moda, a nie bezpieczeństwo. Gdyby chcieć mieć buty maksymalnie bezpieczne, to trzeba by ubierać takie jak mają „crossowcy”, czyli twarde, pod kolano, z klamrami, okute. Niestety w praktyce podróżniczej musimy iść na kompromis: wygoda za bezpieczeństwo. Jeśli bowiem w bucie mamy nie tylko jeździć ale i chodzić, zwiedzać, to musi on być odpowiednio wygodny. A to się otrzymuj kosztem bezpieczeństwa. Są co prawda różne „hybrydy” jak np. te z fabryki „touratecha” (Enduro DESTINO Stone) gdzie mamy super twardy i bezpieczny but zewnętrzny i wyjmowany, wygodny w zwykłym chodzeniu botek wewnętrzny, ale jakoś nie przekonuje mnie taki „mix”, a zwłaszcza jego cena…
W czym więc ja jeżdżę lub jeździłem? Najpierw był to polski produkt marki TARBOR model Police. I fajnie się w tym jeździło, jak i chodziło (choć oczywiście sandały to to nie były…). Niestety but się rozleciał. Po 7 latach miał już do tego prawo. Byłem z niego bardzo zadowolony. Naturalnie but ten nie był wodoszczelny, więc na deszcz trzeba było zakładać specjalne ochraniacze. (Tak na marginesie: nie ma wodoszczelnych butów motocyklowych! Chyba, że ktoś w gumowych kaloszach jeździ… Po prostu nie ma! Nawet te z „goretexu” po kilku godzinach jazdy w ulewie puszczają…)
Drugi but (kupiony trochę bezmyślnie i „przez przypadek”) to był włoski ALPINESTARS. Choć ta firma robi świetne buty, to ten mój model był raczej lakierkiem lub ciżemką do baletu niż butem motocyklowym. Nie dość, że był wiązany na sznurówki (nie kupuje się butów sznurowanych na motocykl! Sznurówki zawsze znajdą sposób, by się gdzieś zawinąć, zaplątać i przyczynić do naszego upadku!), to jeszcze miał piekielnie śliską podeszwę, co kilkukrotnie niemal kosztowało mnie upadkiem na śliskim betonie stacji benzynowej lub mokrym asfalcie. Do tego but był diabelnie miękki, więc ochrony przed zmiażdżeniem stopy nie dawał żadnej. Miał tylko jedną zaletę: był super wygodny do zwykłego chodzenia. Dziś go praktycznie nie używam…
Kolejny używanym przeze mnie but pochodził także z włoskiej firmy – FORMA. Nie ma w nim szału, ale nazywa się motocyklowym, a i do niedalekich spacerów nieźle się nadaje. Niestety musiałem się z nim pożegnać, bo okropnie „siadły” w nim piętki, zrobił się przez to za krótki więc i ciasny, i zwyczajnie minie uciskał. Rozstaliśmy się w lipcu 2020 r. po niespełna 3 latach związku…
Jego miejsce zajął but niemieckiego producenta (jak się okazało ręcznie szyty) DAYTONA model Spirit. Choć zarzekałem się, że nie kupię butów z gore-texem, bo i po co zań dopłacać – i tak wcześniej czy poźniej przemokną – to jednak „niechcący” złamałem tę przysięgę… Ten model ma membranę. Co więcej, na razie dosyć trzyma wodoszczelność! (Dalej nie wierzę, że tak będzie do końca..). Kupiłem je jednak nie ze względu na gore-tex, ale ze względu na ich… wygodę! Urzekły mnie swym komfortem! Gdy je włożyłem, noga wręcz krzyczała: „nie ściągaj ich! Wypoczywam tu!” Może to dlatego, że były dosyć szerokie, a ja mam nogę jak kaczka… Tak czy inaczj, mimo przerażającej ceny – kupiłem je! I na razie sobie chwalę…
Na rękawicach „zdarłem zęby”, jak to się mówi. Miałem bowiem (lub mam) kilka par. Od markowych, drogich, po takie za parędziesiąt złotych. I powiem jedno: nie ma reguły, że droższe znaczy lepsze, trwalsze, etc. Generalnie warto posiadać dwie pary: na zimne dni i na gorące. O ich wodoszczelności mogę powiedzieć tyle, co o wodoszczelności butów: każde kiedyś przemokną. Może te z goretexem nieco dłużej są suche, ale za to spocona ręka i tak jest mokra… Wspomnę więc kilka modeli. Najpierw te na chłodniejsze dni. Najlepsze jakie miałem to rękawice fińskiej firmy RUKKA. Ponoć bardzo „markowe”. Co ciekawe były one całe syntetyczne (prawie w ogóle bez wstawek ze skóry), posiadały membranę goretexową i dosyć długo były nieprzemakalne. Miałem je kilka lat i chwaliłem głównie za to, że gdy wyjmowałem z nich mokrą lub spoconą dłoń, to podszewka nie wychodziła razem z ręką. Każdy kto kiedykolwiek próbował potem włożyć taką podszewkę wie dlaczego zwracam na ten szczegół uwagę. Niestety ta „cnota” niedawno prysła. Podszewka zaczęła się odklejać i wychodzić z dłonią… I to stało się niechcący powodem tego, że je… zgubiłem. Ale to osobny temat… A były bardzo drogie (625 zł) i przynajmniej z początku świetnie działały… Nie zraziłem się jednak do nich i moja kolejna, nowa para to dokładnie ten sam model.
Po stracie tamtych rękawic Rukki (zanim kupiłem nowe) musiałem na chwilę „przeprosić się” z innymi. Mam tu na myśli powrót do posiadanego wcześniej japońskiego dzieła o nazwie KUSHITANI. To także ciepłe i goretexowe rękawice, skórzane z zewnątrz. Niegdyś się z nimi pożegnałem za sprawą ciągle wypadającej podszewki. Po stracie Rukki wróciły jednak na chwilę do łask… Są taką moją „rezerwą”.
Jeśli chodzi o rękawice na upalne dni, to wspomnę tylko dwa modele. Pierwszy po to, by przestrzec przed ich zakupem. To produkt francuskiej (!) firmy IXON. Były fajne, eleganckie, „modne”, ale wytrzymały tylko jeden sezon! To skandal! I po prostu zwyczajnie się przetarły od samego trzymania manetek…! Odradzam tę firmę (podobnie jak wszystko co francuskie z wyjątkiem sera i cognaca…)
Druga para to produkt niemieckiej firmy HELD. Model nazywa się Desert II. Wykonany jest ponoć z bardzo wytrzymałej na przetarcia skóry kangura. Póki co dzielnie mi służy, lecz zbyt krótko go mam, by oceniać… Dam im trochę czasu…
Kolejny produkt jaki tu pragnę umieścić jest swego rodzaju uzupełnieniem ubioru motocyklowego. To zestaw przeciwdeszczowy. Także tu nieco eksperymentowałem wcześniej. Ostatecznie odkryłem ideał (jak dla mnie)! Pochodzi on z firmy „Scott” i naprawdę działa! Tzn. autentycznie jest wodoszczelny! A przy tym trwały, łatwy w zdejmowaniu i ubieraniu, dobrze widoczny w deszczu. Zestaw przetestowałem mnóstwo razy, w tym w ośmiogodzinnej ulewie na Węgrzech. I daję mu ocenę celujący (choć nikt mi za to nie płaci…!). Gdyby nie jego wysoka cena (ok. 700 zł za komplet spodnie + kurtka), było by cudownie…
Oczywiście obok spodni i kurtki potrzebne są jeszcze botki zakładane na buty. Ja posiadałem zwyczajne, z twardą podeszwą firmy OXFORD. Wespół z bytami Formy dawały przez chwilę radę, choć gumka, która je spina i zatrzask są fatalne! Niestety w tym dziale w Polsce nie ma wyboru. Nigdzie nie spotkałam innych botków poza oksfordami… Ostatnio jednak, odkąd zmieniłem buty na Daytony, (mimo całej mojej „wrogości” względem goretexu), muszę przyznać, że nie potrzebuję tych botków.
Na ręce zakładałem niegdyś ochraniacze także firmy OXFORD. Kupiłem takie z jednym palcem. Nie były doskonałe, ale wspomagały normalne rękawice. Niestety jakość wykonania była kiepska. Ściągacze łatwo się urywały… Ostatnio w ogóle z nich zrezygnowałem. Wystarczają mi rękawice goretexowe.
Kiedyś w ogóle nie używałem tego elementu ubioru. Po prostu pociłem się prosto w kask, a pod szyję zakładałem buffę. Niestey smród z kasku i ciągła konieczność prania jego wyściółki dały mi do myślenia: „może warto zainwestowaś w kominiarkę…?” Zaryzykowałem… Okazało się, że dobrze się w niej nawet jeździ, że nie jest za gorąco i nawet mniej śmierdzi, bo łatwiej ją wyprać niż wyściółkę kasku… Nie wiem jakiej jest firmy…